piątek, 23 grudnia 2016

1. Dlug zycia.

Od autorki:
Na początek kilka słów ode mnie. Przepraszam za brak znaków polskich w nazwie rozdziału, jednak gdy pojawi się nowy szablon ów znaki wrócą. Mam nadzieję, że to nie kłopot. 
Cieszę się, że wróciłam do pisania. W mojej główce zalęgło się wiele wspaniałych pomysłów, wiele inspiracji i mam nadzieję, że szkoła przestanie tak pchać we mnie wiedzę, bo brzydko mówiąc - rzygam już tym wszystkim. Nawet boję się pomyśleć, co będzie za rok. 
Chciałabym wszystkim życzyć rodzinnych i pogodnych świąt, aby ten czas był dla was wyjątkowy i magiczny. Aby spełniły się wszystkie wasze marzenia. Abyście byli zdrowi i szczęśliwi. 
Dziękuję wszystkim, którzy tutaj zajrzą i przeczytają ten rozdział, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawicie po sobie jakiś ślad, chociażby „.”. :)
Pozdrawiam.:)




Z cywilnego kosmoportu, gdzie zostawili „Zefira” w wynajętym hangarze, do hotelu udali się zautomatyzowaną taksówką. Dzięki zainstalowanym programie turystycznym mogli przejrzeć wszystkie hotele warte uwagi — nie planowali się ukrywać, po przejściach na surowej Hooth i bezlitosnej Tatooine zasługiwali na odrobinę luksusu.
Poza tym, zarobili niezły hajs pomagając firmie The Crost w zniszczeniu konkurencyjnej fabryki produkującej droidy w Zewnętrznych Rubieżach. Ich ryzykowna profesja niosła ze sobą ryzyko śmierci w najmniej oczekiwanym momencie, dlatego oszczędzanie było bez sensu. Z miejsca byli gotowi wydać niezłą sumkę na luksusowy apartament w hotelu na Korelii.
W czasie podróży Iella nie podziwiała otoczenia, swoje zainteresowanie poświęciła biuletynowi dla Łowców Nagród.
— Podczas naszych wakacji moglibyśmy rozejrzeć się za jakąś łatwą robotą — mówiła przerzucając strony. — Trzydziestominutowa robota dla rodianina wystarczyłaby aby opłacić spa w hotelu, jest także coś do zrobienia w znanym domu aukcyjnych, ale chyba nie interesują cię kradzieże? - Szturchnęła swojego partnera w obolałe ramię. Ten syknął z bólu.
— O wiele bardziej interesuje mnie bycie materacem ratunkowym dla pięknych kobiet, gdy te spadają z dużej wysokości. — Pocierając bolące miejsce, nawiązał do jednego z ich zleceń na Taris.
— Miło mi to słyszeć. — Iella puściła oczko Dariusowi.
Po chwili droid prowadzący taksówkę zakomunikował mechanicznym głosem dotarcie na miejsce. Łowca mu zapłacił, ten wypowiedział zaprogramowane podziękowanie.
Hotel Pod Wierzbą nie zachęcał słabą nazwą, jednak zdjęcia apartamentów i oferty z nimi związane były niezwykłą okazją do zaznania odrobiny spokoju.
Darius wyjął bagaże z bagażnika pojazdu i udał się z towarzyszką w stronę wejścia do hotelu.
— Chodźmy, mam ochotę wziąć kąpiel i spać przez tydzień.

Darius wyłożył się na leżaku na tarasie przeglądając datapad i dostępne zlecenia. Iella brała kąpiel topiąc się w połowie oferowanych olejków. Oferta włamania się do domu aukcyjnego i wyniesienia z niej drogocennej platynowej figurki Jedi był kolejną okazją, która wręcz spadła im z nieba. Przez myśl mu przeszło ile innych przedmiotów mogliby przywłaszczyć dla swojej korzyści.
Iella stanęła w drzwiach balkonowych ubrana w biały szlafrok z nazwą hotelu wyszytą złotą nitką.
— Coś godnego uwagi? — krzyżując ręce na piersiach uniosła pytająco lewą brew.
Darius ni to ziewnął, ni westchnął.
— Jest kilka ofert, a jedna jest szczególnie interesująca, ta o której wspominałaś. — Przywołał Iellę gestem ręki do siebie, ta pochyliła się nad datapadem i zanurzyła się w lekturze, krótkiego acz konkretnego zlecenia.
— Platynowa statuetka w domu akcyjnym, dla nas wykradzenie jej to bułka z masłem...
— Jutro możemy tam pójść, zorientujemy się w terenie...
— Dobry pomysł, a tymczasem — odwróciła się na pięcie w stronę drzwi balkonowych. — Słodkich snów!
Chciała szybko zamknąć drzwi, jednak Darius mając spory refleks chwycił ją za dłoń i powstrzymał, ich oczy się spotkały i atmosfera zmieniła się na elektryzowaną — bardzo dobrze im znaną zresztą. Instynktownie ich ciała dążyły do zbliżenia, łącząc parę łowców w namiętnym pocałunku.
Nie tracąc czasu skierowali się do sypialni.


Kobieta o blond włosach sięgających do pasa, przemierzała ulice Coruscant nie wiedząc dokładnie, gdzie zmierza. Chciała uwolnić się chociaż na chwilę od tego bałaganu w Świątyni. Nigdy nie sądziła, że bycie Jedi aż tak utrudni jej życie. Niestety, tego co nastąpiło, nikt się nie spodziewał.
Ubrana w cywilny strój, czuła się nieco bardziej swobodnie, jakby to na szacie Jedi ciążyło to brzemię, którego Cameron miała tak bardzo dość. Nie wyobrażała sobie jednak życia poza zakonem. Jak żyje taki człowiek? Czym się zajmuje?
Pamiętała, że jej rodzice na Alderaan swoje obowiązki nazywali „pracą”. Ojciec prowadził czołową firmę produkującą droidy, natomiast matka była doradczynią królewską ze względu na jej pochodzenie. Jako Jedi, Cameron miała określony cel — niesienie pomocy zagubionym oraz ciągłe walki z Ciemną Stroną Mocy, która nigdy nie zamierzała się poddać.
Jaki cel ma taki twórca droidów albo jakaś tam doradczyni? Jaki sens ma takie życie?
Bycie cywilem było dla niej intrygującą tajemnicą. Z jednej strony uważała taką egzystencję za bezcelową i nudną, jednak... oni nie mieli takich problemów jak ona. Nie ciążyła na nich odpowiedzialność Mocy i złożona przysięga. Cameron swoje życie powierzyła ciągłej służbie, bez minuty urlopu.
Czy tam gdzie jest teraz Anakin Skywalker, panuje spokój i harmonia?
Pomimo późnej pory, Coruscant tętniło życiem. Kilkanaście metrów nad nią śmigały różnego rodzaju pojazdy, ciągle mijała przedstawicieli różnych ras, którzy w tym tłoku potrafili zachować swoją sferę intymną i nie zwracali na nikogo uwagi. Byli przyzwyczajeni do życia w takim harmiderze.
Cameron poprawiła czarną skórzaną kurtkę, pod którą ukryła swoje dwa fioletowe miecze świetlne, będące nowymi częściami jej ciała. Jak każdy wojownik nie rozstawała się z nimi, nawet jeśli miała zamiar udać się jedynie na krótki spacer.
Zbliżając się do ogromnego apartamentowca, który jeszcze był w budowie, sięgnęła wzrokiem po rozstawionym rusztowaniu wzwyż. Jako Jedi nie bała się wysokości — w sumie sama nie wiedziała, czy ma jakieś swoje skryte lęki. Rusztowanie jednak ginęło wysoko w chmurach, a Cam nie mogła sobie wyobrazić poruszania się po tak niestabilnym „czymś” i wykonywaniu pracy fizycznej.
Nie zdążyła zrobić kilku kroków, gdy potężne negatywne emocje uderzyły w nią niczym tsunami. Budowla zaczęła się walić, robotnicy zaczęli chaotycznie uciekać po rusztowaniu. Byli jednak zbyt wysoko, żeby szybko zejść na ziemię. Oczywiste było, że wielu z nich straci życie.
Panika, która nastała, była jak dodatkowa bomba w tej katastrofie, jedynie nieliczni ruszyli na pomoc potrzebującym. Cameron była oczywiście jedną z tych osób, nawet się nie zawahała podejmując decyzję. Rusztowanie zaczęło tracić równowagę, olbrzymie pozostałości po ścianach zaczęły szybko spadać.
Organa Mocą zatrzymała jeden z nich, zanim ten zabił kobietę z dwójką dzieci.
— Uciekajcie!
Posłuchali blondynki i zmieszali się z tłumem. Cameron podbiegła do jednego z mężczyzn, który stał w miejscu i obserwował całe zajście. Był dość wysoki i nieco chuderlawy, miał kozią bródkę i dużą, czerwoną bliznę na lewym policzku. Ubrany w czarną koszulkę i spodnie, w których kieszeniach schował dłonie.
— Jak można im pomóc? — jej głos ginął w szumie panikujących istot, dlatego kobieta musiała krzyczeć.
-Moi znajomi użyją ścigaczy, żeby wzbić się wysoko w powietrze i zabrać tylu robotników, ilu się tylko da. Niestety ja nie mam odpowiedniej licencji, by prowadzić jakikolwiek pojazd w powietrzu.
— Rozumiem. To dobry plan.
Chwilę później kilkanaście kolorowych ścigaczy otoczyło walący się budynek. Piloci musieli naprawdę znać sie na tym co robią, by unikać spadających części rusztowania. Zabierali ze sobą tyle osób ile tylko mogli.
— Trzeba ewakuować wszystkich dookoła, żeby nie groziła im utrata życia.
Mężczyzna kiwnął głową na zgodę i wspólnie zaczęli przepędzać ewentualnych gapiów. Poszło im całkiem sprawnie, ponieważ spora większość opuściła tą dzielnicę bez zachęty.
Gdy wrócili pod powoli walący się budynek, gdzie jedna z zewnętrznych ścian już przestała istnieć zauważyli, że wszystkie ścigacze zostały „zaparkowane” sto metrów dalej.
— Czy to już wszyscy?! — krzyknęła Cameron wzmacniając swój głos Mocą.
W odpowiedzi dostała kiwnięcia głową i zbiorowy krzyk „tak”.
Cameron już miała odetchnąć z ulgą...
— Nie! — Głos mężczyzny przedarł się przez myśli Organy, która skierowała wzrok w dokładne miejsce wskazywane przez rozmówcę. Jeszcze jeden, ludzki mężczyzna stał niepewnie na rusztowaniu, które zaczęło się walić... Nie miał gdzie uciec, pozostała jedna droga.
Zanim ktokolwiek zdołał wypowiedzieć chociażby słowo, mężczyzna zeskoczył z walącego się rusztowania.
Cameron Organa, mistrzyni Jedi, wyciągnęła w jego kierunku ręce spowalniając lot. Z pomocą Mocy kontrolowaną przez nią, mężczyzna wylądował bezpiecznie. Blondynka natychmiast podbiegła do niego, gdy ten podnosił się z ziemi.
— Wszystko w porządku?
— Chyba tak...aaa... — Jego twarz wykrzywił grymas bólu.
— UCIEKAJCIE STAMTĄD! — Kolejna ściana straciła równowagę... i spadała prosto na nich.
Mieli jedynie kilka sekund, które dla Cameron były niczym godziny. Objęła nieznajomego w pasie i odbiła się mocno od ziemi. Moc poprowadziła ich tam, gdzie Jedi sobie życzyła — na dach najbliższego pubu, stojącego w dość bezpiecznej odległości.
— Heej... —Pod mężczyzną ugięły się nogi, Organa ledwo go przytrzymała. Posadziła do delikatnie na ziemi opierając o niewysoki murek. — Coś cię boli?
Wtedy ich spojrzenia się spotkały.
Ranny robotnik miał kwadratową, męską buzię. Czarne włosy przypominające węgiel sięgały do ramion, szmaragdowe oczy patrzyły z zachwytem na swą wybawicielkę, prosty nos był zadrapany.
— Nie... — wykrztusił. — Znaczy... tylko trochę boli mnie noga.
— Pozwól. —  Cameron zdjęła ostrożnie roboczy but z uszkodzonej kończyny. — Chyba skręciłeś kostkę, na szczęście to nic poważnego.
Nieznajomy uśmiechnął się. Było w nim coś, co wzbudziło w Cameron nieznane dotąd uczucia. Czuła się onieśmielona i... jakby zawstydzona. Nikt nigdy tak na nią nie patrzył.
— Pomogę ci wstać, opatrzę cię w moim apartamencie.
Wspólnymi siłami stanęli na nogi, Organa nie zwróciła wcześniej uwagi na to, jak bardzo muskularne jest jego ciało. Dosłownie był chodzącą górą mięśni.
— Jak ty to zrobiłaś?
— To znaczy co takiego?
— Spadałem...nagle siedziałem na ziemi, zderzenie było o wiele łagodniejsze niż być powinno, w jednej sekundzie znalazłaś się przy mnie, a w drugiej byliśmy już na dachu tego pubu.
— A teraz z niego zeskoczymy, zaufaj mi.
Moc umożliwiła im lekkie i bezpieczne stanięcie na gruncie.
— Jak to...
— Wszystko ci wyjaśnię.
— Jesteś Jedi?
Cameron nie odpowiedziała tylko poprowadziła kuśtykającego mężczyznę do swojego apartamentu, który wykupiła pół roku temu, gdy życie Jedi zaczęło być dla niej coraz bardziej uciążliwe. Gdy tylko mogła uciekała właśnie tam, do swojego kącika, swojej kryjówki o której nikt nic nie wiedział. Mieszkanie te było jej prywatną odskocznią, gdzie mogła wyciszyć swój umysł i na trzeźwo analizować sytuację.
Podczas tego krótkiego spaceru Cameron nie zwróciła uwagi na spojrzenie, jakim co chwila obdarowywał ją towarzyszący jej mężczyzna.


Liley Moore siedziała na twardym i niewygodnym krześle przy drzwiach prowadzących do sali Obrad Jedi. Właśnie czekała, aż Rada się skończy. Niedawno skończyła swoje szkolenie, niestety mistrzowie nie byli przekonani co do tego, by puszczać ją na samotną misję.
Kobieta nie ukrywała, że zależy jej na odnalezieniu Anakina Skywalkera. Jego zaginięcie było co najmniej dziwne, pytania nadal pozostające bez odpowiedzi nie dawały Liley spać po nocach. Czuła, że musi odkryć co się naprawdę stało. I czy pogłoski o przedwczesnej śmierci Anakina są prawdziwe.
Irytowały ją osoby, które z góry zakładały, że jej misja jest skazana na niepowodzenie. Skąd oni to mogli wiedzieć? Moc okazała się łaskawa i obdarzyła wizją przyszłości wszystkich mistrzów w Radzie? Przecież to niemożliwe. Liley zależało na tym, by wykonać misję z wsparciem, które być może będzie wręcz konieczne, by osiągnąć sukces. Jeśli jednak tym razem jej prośba zostanie negatywnie ropatrzona, wiedziała, że będzie musiała radzić sobie sama.
Wrota otworzyły się i pojawił się w nich mistrz Yoda, razem z Windu i Kenobim. Reszta minęła ich nawet nie spoglądając na Moore.
  Decyzja Rady jest jednoznaczna.   Wieczne surowe spojrzenie Windu przeszyło Liley bezlitośnie. On najbardziej upierał się, by nie wydawać zgody na „samobójczą” misję.
  To znaczy?   Liley przeczuwała, że znów się nie zgodzili. Jednak ta maleńka iskierka nadziei, kazała jednak spytać.
  Zostaniesz tutaj i pomożesz nam szkolić najmłodszych adeptów.
 Czyli po prostu zamiast rozmawiać o tym, że Anakin żyje i być może potrzebuje naszej pomocy, postanowiliście zrobić ze mnie przedszkolankę?   Brązowowłosa podniosła nieco głos.
  Spokojnie Liley, na poszukiwania zostanie wysłany oddzielny odział.   Obi-Wan Kenobi, który przez większość Akademi Jedi uznawany jest za oazę spokoju, wydawał się nieco poirytowany.
Liley nie rozumiała jego stanowiska. Z Anakinem byli dla siebie jak rodzina, a tymczasem Moore nigdy nie znalazła w nim wsparcia odnośnie poszukiwań.
  Jak to? Nie wyślecie mnie?
  Jesteś zbyt zaangażowana w tę sprawę, by myśleć i postępować racjonalnie.    Windu mówił takim tonem, jakby chciał zakończyć tę bezsensowną dyskusję.
 Właśnie z nas wszystkich to ja myślę najbardziej racjonalnie!
Moore zdała sobie sprawę, że krzyczy jak rozwydrzony dzieciak ściągając na siebie uwagę kręcących się w pobliżu padawanów. Pomyślała, że właśnie przez takie zachowanie nie chcą jej puścić na misję.
  Przeszłam próbę, jestem świetnie wyszkolona.
 Nie wątpimy w twoje umiejętności. Poszukiwaniami zajmą się bardziej doświadczone osobniki, a tymczasem...   Kenobi wzruszył bezradnie ramionami.
Liley prychnęła i opuściła tę część budynku.
Nigdy się nie podda. Choćby miała przestać być Jedi, nie spocznie, dopóki nie dowie się, czy Anakin żyje.   


Liczba stron: 4
Liczba słów: 1947