Od autorki:
Na początek kilka słów ode mnie. Przepraszam za brak znaków polskich w nazwie rozdziału, jednak gdy pojawi się nowy szablon ów znaki wrócą. Mam nadzieję, że to nie kłopot.
Cieszę się, że wróciłam do pisania. W mojej główce zalęgło się wiele wspaniałych pomysłów, wiele inspiracji i mam nadzieję, że szkoła przestanie tak pchać we mnie wiedzę, bo brzydko mówiąc - rzygam już tym wszystkim. Nawet boję się pomyśleć, co będzie za rok.
Chciałabym wszystkim życzyć rodzinnych i pogodnych świąt, aby ten czas był dla was wyjątkowy i magiczny. Aby spełniły się wszystkie wasze marzenia. Abyście byli zdrowi i szczęśliwi.
Dziękuję wszystkim, którzy tutaj zajrzą i przeczytają ten rozdział, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawicie po sobie jakiś ślad, chociażby „.”. :)
Pozdrawiam.:)
Z cywilnego kosmoportu, gdzie zostawili „Zefira” w wynajętym hangarze, do hotelu udali się zautomatyzowaną taksówką. Dzięki zainstalowanym programie turystycznym mogli przejrzeć wszystkie hotele warte uwagi — nie planowali się ukrywać, po przejściach na surowej Hooth i bezlitosnej Tatooine zasługiwali na odrobinę luksusu.
Na początek kilka słów ode mnie. Przepraszam za brak znaków polskich w nazwie rozdziału, jednak gdy pojawi się nowy szablon ów znaki wrócą. Mam nadzieję, że to nie kłopot.
Cieszę się, że wróciłam do pisania. W mojej główce zalęgło się wiele wspaniałych pomysłów, wiele inspiracji i mam nadzieję, że szkoła przestanie tak pchać we mnie wiedzę, bo brzydko mówiąc - rzygam już tym wszystkim. Nawet boję się pomyśleć, co będzie za rok.
Chciałabym wszystkim życzyć rodzinnych i pogodnych świąt, aby ten czas był dla was wyjątkowy i magiczny. Aby spełniły się wszystkie wasze marzenia. Abyście byli zdrowi i szczęśliwi.
Dziękuję wszystkim, którzy tutaj zajrzą i przeczytają ten rozdział, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawicie po sobie jakiś ślad, chociażby „.”. :)
Pozdrawiam.:)
Z cywilnego kosmoportu, gdzie zostawili „Zefira” w wynajętym hangarze, do hotelu udali się zautomatyzowaną taksówką. Dzięki zainstalowanym programie turystycznym mogli przejrzeć wszystkie hotele warte uwagi — nie planowali się ukrywać, po przejściach na surowej Hooth i bezlitosnej Tatooine zasługiwali na odrobinę luksusu.
Poza
tym, zarobili niezły hajs pomagając firmie The Crost w zniszczeniu
konkurencyjnej fabryki produkującej droidy w Zewnętrznych
Rubieżach. Ich ryzykowna profesja niosła ze sobą ryzyko śmierci w
najmniej oczekiwanym momencie, dlatego oszczędzanie było bez
sensu. Z miejsca byli gotowi wydać niezłą sumkę na luksusowy
apartament w hotelu na Korelii.
W
czasie podróży Iella nie podziwiała otoczenia, swoje
zainteresowanie poświęciła biuletynowi dla Łowców Nagród.
— Podczas
naszych wakacji moglibyśmy rozejrzeć się za jakąś łatwą robotą — mówiła przerzucając strony. — Trzydziestominutowa robota dla
rodianina wystarczyłaby aby opłacić spa w hotelu, jest także coś
do zrobienia w znanym domu aukcyjnych, ale chyba nie interesują cię
kradzieże? - Szturchnęła swojego partnera w obolałe ramię. Ten
syknął z bólu.
— O
wiele bardziej interesuje mnie bycie materacem ratunkowym dla
pięknych kobiet, gdy te spadają z dużej wysokości. — Pocierając
bolące miejsce, nawiązał do jednego z ich zleceń na Taris.
— Miło
mi to słyszeć. — Iella puściła oczko Dariusowi.
Po
chwili droid prowadzący taksówkę zakomunikował mechanicznym
głosem dotarcie na miejsce. Łowca mu zapłacił, ten wypowiedział
zaprogramowane podziękowanie.
Hotel
Pod Wierzbą nie zachęcał słabą nazwą, jednak zdjęcia
apartamentów i oferty z nimi związane były niezwykłą okazją do
zaznania odrobiny spokoju.
Darius
wyjął bagaże z bagażnika pojazdu i udał się z towarzyszką w
stronę wejścia do hotelu.
— Chodźmy,
mam ochotę wziąć kąpiel i spać przez tydzień.
Darius
wyłożył się na leżaku na tarasie przeglądając datapad i
dostępne zlecenia. Iella brała kąpiel topiąc się w połowie
oferowanych olejków. Oferta włamania się do domu aukcyjnego i
wyniesienia z niej drogocennej platynowej figurki Jedi był kolejną
okazją, która wręcz spadła im z nieba. Przez myśl mu przeszło
ile innych przedmiotów mogliby przywłaszczyć dla swojej korzyści.
Iella
stanęła w drzwiach balkonowych ubrana w biały szlafrok z nazwą
hotelu wyszytą złotą nitką.
— Coś
godnego uwagi? — krzyżując ręce na piersiach uniosła pytająco
lewą brew.
Darius
ni to ziewnął, ni westchnął.
— Jest
kilka ofert, a jedna jest szczególnie interesująca, ta o której wspominałaś. — Przywołał
Iellę gestem ręki do siebie, ta pochyliła się nad datapadem i
zanurzyła się w lekturze, krótkiego acz konkretnego zlecenia.
— Platynowa
statuetka w domu akcyjnym, dla nas wykradzenie jej to bułka z
masłem...
— Jutro
możemy tam pójść, zorientujemy się w terenie...
— Dobry
pomysł, a tymczasem — odwróciła się na pięcie w stronę drzwi
balkonowych. — Słodkich snów!
Chciała
szybko zamknąć drzwi, jednak Darius mając spory refleks chwycił
ją za dłoń i powstrzymał, ich oczy się spotkały i atmosfera
zmieniła się na elektryzowaną — bardzo dobrze im znaną zresztą.
Instynktownie ich ciała dążyły do zbliżenia, łącząc parę
łowców w namiętnym pocałunku.
Nie
tracąc czasu skierowali się do sypialni.
Kobieta o blond włosach
sięgających do pasa, przemierzała ulice Coruscant nie wiedząc
dokładnie, gdzie zmierza. Chciała uwolnić się chociaż na chwilę
od tego bałaganu w Świątyni. Nigdy nie sądziła, że bycie Jedi
aż tak utrudni jej życie. Niestety, tego co nastąpiło, nikt się
nie spodziewał.
Ubrana w cywilny strój, czuła
się nieco bardziej swobodnie, jakby to na szacie Jedi ciążyło to
brzemię, którego Cameron miała tak bardzo dość. Nie wyobrażała
sobie jednak życia poza zakonem. Jak żyje taki człowiek? Czym się
zajmuje?
Pamiętała, że jej rodzice na
Alderaan swoje obowiązki nazywali „pracą”. Ojciec prowadził
czołową firmę produkującą droidy, natomiast matka była
doradczynią królewską ze względu na jej pochodzenie. Jako Jedi,
Cameron miała określony cel — niesienie pomocy zagubionym oraz
ciągłe walki z Ciemną Stroną Mocy, która nigdy nie zamierzała
się poddać.
Jaki cel ma taki twórca droidów
albo jakaś tam doradczyni? Jaki sens ma takie życie?
Bycie cywilem było dla niej
intrygującą tajemnicą. Z jednej strony uważała taką egzystencję
za bezcelową i nudną, jednak... oni nie mieli takich problemów jak
ona. Nie ciążyła na nich odpowiedzialność Mocy i złożona
przysięga. Cameron swoje życie powierzyła ciągłej służbie, bez
minuty urlopu.
Czy tam gdzie jest teraz Anakin
Skywalker, panuje spokój i harmonia?
Pomimo późnej pory, Coruscant
tętniło życiem. Kilkanaście metrów nad nią
śmigały różnego rodzaju pojazdy, ciągle mijała przedstawicieli
różnych ras, którzy w tym tłoku potrafili zachować swoją sferę
intymną i nie zwracali na nikogo uwagi. Byli przyzwyczajeni do życia
w takim harmiderze.
Cameron poprawiła czarną
skórzaną kurtkę, pod którą ukryła swoje dwa fioletowe miecze
świetlne, będące nowymi częściami jej ciała. Jak każdy
wojownik nie rozstawała się z nimi, nawet jeśli miała zamiar udać
się jedynie na krótki spacer.
Zbliżając się do ogromnego
apartamentowca, który jeszcze był w budowie, sięgnęła wzrokiem
po rozstawionym rusztowaniu wzwyż. Jako Jedi nie bała się
wysokości — w sumie sama nie wiedziała, czy ma jakieś swoje
skryte lęki. Rusztowanie jednak ginęło wysoko w chmurach, a Cam
nie mogła sobie wyobrazić poruszania się po tak niestabilnym
„czymś” i wykonywaniu pracy fizycznej.
Nie zdążyła zrobić kilku
kroków, gdy potężne negatywne emocje uderzyły w nią niczym
tsunami. Budowla zaczęła się walić, robotnicy zaczęli
chaotycznie uciekać po rusztowaniu. Byli jednak zbyt wysoko, żeby
szybko zejść na ziemię. Oczywiste było, że wielu z nich straci
życie.
Panika, która nastała, była
jak dodatkowa bomba w tej katastrofie, jedynie nieliczni ruszyli na
pomoc potrzebującym. Cameron była oczywiście jedną z tych osób,
nawet się nie zawahała podejmując decyzję. Rusztowanie zaczęło
tracić równowagę, olbrzymie pozostałości po ścianach zaczęły
szybko spadać.
Organa Mocą zatrzymała jeden z
nich, zanim ten zabił kobietę z dwójką dzieci.
— Uciekajcie!
Posłuchali blondynki i zmieszali
się z tłumem. Cameron podbiegła do jednego z mężczyzn, który
stał w miejscu i obserwował całe zajście. Był dość wysoki i
nieco chuderlawy, miał kozią bródkę i dużą, czerwoną bliznę na
lewym policzku. Ubrany w czarną koszulkę i spodnie, w których
kieszeniach schował dłonie.
— Jak można im pomóc? — jej głos
ginął w szumie panikujących istot, dlatego kobieta musiała
krzyczeć.
-Moi znajomi użyją ścigaczy,
żeby wzbić się wysoko w powietrze i zabrać tylu robotników, ilu
się tylko da. Niestety ja nie mam odpowiedniej licencji, by
prowadzić jakikolwiek pojazd w powietrzu.
— Rozumiem. To dobry plan.
Chwilę później kilkanaście
kolorowych ścigaczy otoczyło walący się budynek. Piloci musieli
naprawdę znać sie na tym co robią, by unikać spadających części
rusztowania. Zabierali ze sobą tyle osób ile tylko mogli.
— Trzeba ewakuować wszystkich
dookoła, żeby nie groziła im utrata życia.
Mężczyzna kiwnął głową na
zgodę i wspólnie zaczęli przepędzać ewentualnych gapiów. Poszło
im całkiem sprawnie, ponieważ spora większość opuściła tą
dzielnicę bez zachęty.
Gdy wrócili pod powoli walący
się budynek, gdzie jedna z zewnętrznych ścian już przestała
istnieć zauważyli, że wszystkie ścigacze zostały „zaparkowane”
sto metrów dalej.
— Czy to już wszyscy?! — krzyknęła Cameron wzmacniając swój głos Mocą.
W odpowiedzi dostała kiwnięcia
głową i zbiorowy krzyk „tak”.
Cameron już miała odetchnąć z
ulgą...
— Nie! — Głos mężczyzny
przedarł się przez myśli Organy, która skierowała wzrok w
dokładne miejsce wskazywane przez rozmówcę. Jeszcze jeden, ludzki
mężczyzna stał niepewnie na rusztowaniu, które zaczęło się
walić... Nie miał gdzie uciec, pozostała jedna droga.
Zanim ktokolwiek zdołał
wypowiedzieć chociażby słowo, mężczyzna zeskoczył z walącego
się rusztowania.
Cameron Organa, mistrzyni Jedi,
wyciągnęła w jego kierunku ręce spowalniając lot. Z pomocą Mocy
kontrolowaną przez nią, mężczyzna wylądował bezpiecznie.
Blondynka natychmiast podbiegła do niego, gdy ten podnosił się z
ziemi.
— Wszystko w porządku?
— Chyba tak...aaa... — Jego twarz
wykrzywił grymas bólu.
— UCIEKAJCIE STAMTĄD! — Kolejna
ściana straciła równowagę... i spadała prosto na nich.
Mieli jedynie kilka sekund, które
dla Cameron były niczym godziny. Objęła nieznajomego w pasie i
odbiła się mocno od ziemi. Moc poprowadziła ich tam, gdzie Jedi
sobie życzyła — na dach najbliższego pubu, stojącego w dość
bezpiecznej odległości.
— Heej... —Pod mężczyzną
ugięły się nogi, Organa ledwo go przytrzymała. Posadziła do
delikatnie na ziemi opierając o niewysoki murek. — Coś cię boli?
Wtedy ich spojrzenia się
spotkały.
Ranny robotnik miał kwadratową,
męską buzię. Czarne włosy przypominające węgiel sięgały do
ramion, szmaragdowe oczy patrzyły z zachwytem na swą wybawicielkę,
prosty nos był zadrapany.
— Nie... — wykrztusił. — Znaczy... tylko trochę boli mnie noga.
— Pozwól. — Cameron zdjęła
ostrożnie roboczy but z uszkodzonej kończyny. — Chyba skręciłeś
kostkę, na szczęście to nic poważnego.
Nieznajomy uśmiechnął się.
Było w nim coś, co wzbudziło w Cameron nieznane dotąd uczucia.
Czuła się onieśmielona i... jakby zawstydzona. Nikt nigdy tak na
nią nie patrzył.
— Pomogę ci wstać, opatrzę cię
w moim apartamencie.
Wspólnymi siłami stanęli na
nogi, Organa nie zwróciła wcześniej uwagi na to, jak bardzo
muskularne jest jego ciało. Dosłownie był chodzącą górą
mięśni.
— Jak ty to zrobiłaś?
— To znaczy co takiego?
— Spadałem...nagle siedziałem na
ziemi, zderzenie było o wiele łagodniejsze niż być powinno, w
jednej sekundzie znalazłaś się przy mnie, a w drugiej byliśmy już
na dachu tego pubu.
— A teraz z niego zeskoczymy,
zaufaj mi.
Moc umożliwiła im lekkie i
bezpieczne stanięcie na gruncie.
— Jak to...
— Wszystko ci wyjaśnię.
— Jesteś Jedi?
Cameron nie odpowiedziała tylko
poprowadziła kuśtykającego mężczyznę do swojego apartamentu,
który wykupiła pół roku temu, gdy życie Jedi zaczęło być dla
niej coraz bardziej uciążliwe. Gdy tylko mogła uciekała właśnie
tam, do swojego kącika, swojej kryjówki o której nikt nic nie
wiedział. Mieszkanie te było jej prywatną odskocznią, gdzie mogła
wyciszyć swój umysł i na trzeźwo analizować sytuację.
Podczas tego krótkiego spaceru
Cameron nie zwróciła uwagi na spojrzenie, jakim co chwila
obdarowywał ją towarzyszący jej mężczyzna.
Liley
Moore siedziała na twardym i niewygodnym krześle przy drzwiach
prowadzących do sali Obrad Jedi. Właśnie czekała, aż Rada się
skończy. Niedawno skończyła swoje szkolenie, niestety mistrzowie
nie byli przekonani co do tego, by puszczać ją na samotną misję.
Kobieta
nie ukrywała, że zależy jej na odnalezieniu Anakina Skywalkera.
Jego zaginięcie było co najmniej dziwne, pytania nadal pozostające
bez odpowiedzi nie dawały Liley spać po nocach. Czuła, że musi
odkryć co się naprawdę stało. I czy pogłoski o przedwczesnej
śmierci Anakina są prawdziwe.
Irytowały
ją osoby, które z góry zakładały, że jej misja jest skazana na
niepowodzenie. Skąd oni to mogli wiedzieć? Moc okazała się
łaskawa i obdarzyła wizją przyszłości wszystkich mistrzów w
Radzie? Przecież to niemożliwe. Liley zależało na tym, by wykonać
misję z wsparciem, które być może będzie wręcz konieczne, by
osiągnąć sukces. Jeśli jednak tym razem jej prośba zostanie
negatywnie ropatrzona, wiedziała, że będzie musiała radzić sobie
sama.
Wrota
otworzyły się i pojawił się w nich mistrz Yoda, razem z Windu i
Kenobim. Reszta minęła ich nawet nie spoglądając na Moore.
— Decyzja Rady jest
jednoznaczna. — Wieczne surowe spojrzenie Windu przeszyło Liley
bezlitośnie. On najbardziej upierał się, by nie wydawać zgody na
„samobójczą” misję.
— To znaczy? — Liley
przeczuwała, że znów się nie zgodzili. Jednak ta maleńka
iskierka nadziei, kazała jednak spytać.
— Zostaniesz tutaj i
pomożesz nam szkolić najmłodszych adeptów.
— Czyli po prostu
zamiast rozmawiać o tym, że Anakin żyje i być może potrzebuje
naszej pomocy, postanowiliście zrobić ze mnie przedszkolankę? — Brązowowłosa podniosła nieco głos.
— Spokojnie Liley, na
poszukiwania zostanie wysłany oddzielny odział. — Obi-Wan Kenobi,
który przez większość Akademi Jedi uznawany jest za oazę
spokoju, wydawał się nieco poirytowany.
Liley nie rozumiała
jego stanowiska. Z Anakinem byli dla siebie jak rodzina, a tymczasem
Moore nigdy nie znalazła w nim wsparcia odnośnie poszukiwań.
— Jak to? Nie wyślecie
mnie?
— Jesteś zbyt
zaangażowana w tę sprawę, by myśleć i postępować racjonalnie. — Windu mówił takim tonem, jakby chciał zakończyć tę
bezsensowną dyskusję.
— Właśnie z nas
wszystkich to ja myślę najbardziej racjonalnie!
Moore zdała sobie
sprawę, że krzyczy jak rozwydrzony dzieciak ściągając na
siebie uwagę kręcących się w pobliżu padawanów. Pomyślała,
że właśnie przez takie zachowanie nie chcą jej puścić na
misję.
— Przeszłam próbę,
jestem świetnie wyszkolona.
— Nie wątpimy w twoje
umiejętności. Poszukiwaniami zajmą się bardziej doświadczone
osobniki, a tymczasem... — Kenobi wzruszył bezradnie ramionami.
Liley prychnęła i
opuściła tę część budynku.
Nigdy się nie podda.
Choćby miała przestać być Jedi, nie spocznie, dopóki nie dowie
się, czy Anakin żyje.
Liczba stron: 4
Liczba słów: 1947